Zabawy z czasem…

Teraz komentarz do zdjęcia. Uwaga…  bardzo długi.

Przez ostatnie dwa dni w celu dotarcia na szkolenie w samo centrum Warszawy byłam zmuszona poruszać się warszawską komunikacją miejską. Stwierdziłam, że szybciej pokonam tą drogę z Legionowa pociągiem, a potem tramwajem. Musze dodać, że nie miałam ze środkami komunikacji zbiorowej do czynienia od czasów, gdy skończyłam studia, a było to ładne parę lat temu.

Pierwszy dylemat ilość dostępnych biletów. Byłam przerażona, bo okazało się, że mam do wyboru: bilet dobowy, ileś tam minutowych, jednorazowy oraz masę innych. Szok!!!!

Pierwszy dzień. Podroż przebiegła bez większych komplikacji, kupiłam bilet za 3,80, wsiadłam do nowoczesnej SKM, 25 minut i jestem w Warszawie, potem bilecik za 3,6 na elegancki tramwaj, który informuje nas do jakiego aktualnie przystanku dojeżdżamy i w którym można na ekraniku pooglądać aktualny repertuar w teatrach warszawskich. W tramwaju leci też reklama, jak to romantycznie jest w takim miejscu wziąć ślub i jeśli tylko chcemy ZTM nam to umożliwi. Zdążyłam to wszystko zobaczyć z 5 razy, bo tramwaj jechał chyba z 50 minut. No, ale dotarłam na miejsce na czas. Sukces!!!!!

Problemy zaczęły się, gdy dostałam telefon z pracy, że jestem potrzebna na miejscu. Znowu bilecik za 3,8, godzina drogi tramwajem, 30 minut piechotą i jestem na miejscu.

Moja myśl, nie jest źle, może zacznę codziennie dojeżdżać do pracy środkami komunikacji.

Drugi dzień. Deszcz. Jak pada to nie wiedzieć czemu w Warszawie jest paraliż komunikacyjny. Dodatkowo okazało się jeszcze, że ze względu na Euro zmienili rozkład jazdy pociągów. Więc, żeby zdążyć na 9.00, trzeba było wyjść z domu przed 7.00. Drugi zonk – SKM o tej godzinie nie jedzie, trzeba jechać Koleją Mazowiecką, czyli konieczność zakupu biletu dobowego, który bagatela kosztuje 19 zł, na domiar wszystkiego pociąg okazał się być spóźniony. Wiadomo jak jest, gdy zmieniają rozkład jazdy, zaskoczeni nie są pasażerowie, ale sama kolej. Dwadzieścia minut czekania w deszczu. Pociąg zapchany na maksa, szpilki by nie wetknął, a niestety trzeba było jeszcze ten bilet skasować. Pan konduktor nie przeszedł się po składzie, tylko darł z czoła pociągu: kto ma bilet do skasowania? Chcąc nie chcąc musiałam się przecisnąć miedzy ludźmi, rowerami i innymi sprzętami, żeby dopełnić tego obowiązku. Koszmar!!!!

Potem tramwaj, który okazał się nie być już tak elegancki jak ten wczoraj. Jadąc nim myślałam, że rozsypie się na torach, wszędzie ociekające wodą parasolki. Horror!!!!

Po tym dniu, kiedy to po ponad 2 godz. podroży spóźniłam się na szkolenie zdecydowałam się jednak nie dojeżdżać do pracy środkami komunikacji miejskiej, pozostanę przy swoim małym autku. Może i trochę drożej, ale czas jest dla mnie cenniejszy.

Jak się może skończyć zabawa z zegarem… ano Marikę przeniosło w czasie w bliżej nieokreśloną przyszłość, gdzie natknęła się na „cuś” takiego:

Gdy już jej się to „cuś” udało oswoić,

nadleciało „cuś” innego, ale też bardzo kosmicznego.

Ale i z tym sobie dzielna Marika poradziła.

Na koniec życzę wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka. Mam nadzieję, że każdy sprawił sobie dziś jakąś „małą” przyjemność.

Pozdrawiam wszystkich odwiedzających. Dziękuję za uwagę! Pa! Pa! Cześć i czołem!!!

Aaa… Marice udało się powrócić do naszych czasów 😉