Gruzinka w akcji…
W końcu się zdecydowałam. Nie mogłam już patrzeć na świecącą twarz mojej Blythki. Kosztowała dużo i trochę mnie to powstrzymywało ale myślę, że przez ten prawie rok, który jest u mnie nabrała już mocy i „raz kozie śmierć”. Więc zabrałam się za te brutalne zabiegi chirurgiczne z wielką niepewnością ale także przyjemnością.
Ostatnie przejrzenie się w święcącej buźce Blythki. I do roboty.
Papier ścierny w ruch… I oto zmatowiona twarzyczka, która teraz czeka aż zaopatrzę się w niezbędne do rzeźbienia narzędzia oraz specjalny, zamówiony już przeze mnie lakier. Ale pierwsze koty za płoty…
A teraz z innej beczki. Oto lalka, która przybyła do mnie prosto z Gruzji.
Gruzinka urodą nie grzeszy, ale trzeba przyznać, że oryginalna z niej dziewuszka.
Tym samym powiększa ona, już i tak sporą, kolekcję moich lalek regionalnych.
ooooo,fajnie,że zdecydowałaś się 🙂 ciekawa jestem dalszych rezultatów!
Powiem Ci, że ja też. Mam pewne obawy co do tych rezultatów, ale wychodzę z założenia, że bardziej kiczowato niż było to już nie może być 😉
Według mnie Gruzinka jest piękna, kojarzy mi się z teatralną kukłą 🙂 Co do Blythe, to czekam na efekt „po” 🙂
A mi się podoba ta Gruzinka 🙂
Gruzinka śliczna.
(a na blythe nie patrzę, bo od dawna za nią tęsknię i nie zanosi się by miała kiedykolwiek do mnie przybyć)